Kiedy przychodzi kryzys stulecia…czyli co zrobić by nie zwariować?

02:27:00


W życiu każdego przychodzi taki dzień, kiedy wszystko idzie nie tak jak powinno. Kiedy nic się nie udaje, wszystko leci z rąk, psy dostają fioła,
a my nie mamy już ani grama siły by poskładać to wszystko do kupy i wziąć się w garść. Właśnie tak zaczął się dzisiejszy dzień. W zasadzie miał to być początek bardzo długiego weekendu, do którego szykowałam się już dobre kilka dni. Pranie, sprzątanie w mieszkaniu, w samochodzie, w zasadzie robienie wszystkiego, by przez najbliższy czas robić wyczekiwane nic. Odpoczywać, łapać wiosnę z dala od cywilizacji w towarzystwie zrelaksowanych i wybieganych psów. Niestety już po podniesieniu pierwszej powieki czułam, że coś będzie nie tak.

Tego dnia całe kudłate towarzystwo od rana dostawało szajby. Nie pomagały żadne przekąski, nawet kongi tym razem miały gdzieś. Wiedząc, że mam coraz mniej czasu do wyjścia, sukcesywnie odpuszczałam kolejne czynności w tym suszenie włosów i użycie chociażby tuszu do rzęs.
Według planu najpierw załatwiam poranny spacer z Figą, następnie pozostałe 2 sztuki, z czego w drodze powrotnej Rastę wrzucę do auta, Shadow i Figa dostaną zapas pyszności, a po południu całym stadem pojedziemy na psi wybieg. Z Rastą miałyśmy jechać na spacer, który zorganizowałyśmy dla kursantów psiej szkoły. Plan się nie udał. Całe towarzystwo wzajemnie się nakręciło do tego stopnia, że we mnie coś pękło.
Nie wytrzymałam i rycząc (praktycznie nie zdarza mi się płakać, ale kiedy to nastąpi, to wcale nie jest łatwo doprowadzić mnie do stanu względnej używalności) jak głupia, zostawiłam wszystkich w domu i wyszłam sama. Popołudniowy wybieg z automatu tez wyleciał z listy planów.

Po drodze załapałam się na rutynową kontrolę policji, znaczy się prawie… bo na widok funkcjonariusza rozwyłam się jeszcze bardziej, a on zdezorientowany „to miała być rutynowa kontrola, nic pani nie zrobiła, niech pani już jedzie” i nawet nie poprosił o dokumenty. Na całe szczęcie, bo portfel z kompletem dokumentów zgubiłam dwa dni wcześniej.

Mimo, iż nic na to nie wskazywało, dzień w ogólnym rozrachunku mimo wszystko skończył się na plus. Jak sobie radzę w chwili kryzysu stulecia?

Od kiedy moje ścieżki skrzyżowały się drogami Katarzyny (EduAniamlis) nic nie wskazywało na ogromne rewolucje w moim życiu. Początkowe organizowanie wspólnych psich eventów (we współpracy z jeszcze kilkoma kreatywnymi szczecińskimi duszami), przerodziło się w projekty, przez które nie ma dnia, żebyśmy chociażby trzech słów nie zamieniły przez telefon, widujemy się prawie co dziennie i wciąż w naszych głowach powstają nowe szalone pomysły.
Jednym z nich są „Dyskusyjne Czwartki” – spotkania w lokalu (celowo wybrałyśmy środowisko z dala od salki szkoleniowej, tudzież innej przestrzeni, w której na co dzień pracujemy z psami), podczas których poruszane są różne około psie tematy przy pysznej kawie. Podczas ostatniego spotkania z przymrużeniem oka podeszliśmy do tych najgorszych zachowań i najbardziej wkurzających sytuacji z codzienności psiarza. Do EduAnimalis raczej nie trafiają ludzie, których celem jest nauczyć psa idealnie równo siadać czy robić inne sztuczki, w większości są to właściciele psów wymagających ogromu pracy, które nie radzą sobie w życiu codziennym i przysparzają masę problemów swoim opiekunom. Czasami objawia się to agresją, innym razem zjedzoną (dosłownie) ścianą, kocykiem czy czymś czego w teorii człowiekowi ciężko sobie wyobrazić. 
"...ale mój pies..." - spotkanie z cyklu "Dyskusyjne Czwartki"
Dziś to właśnie dzięki wspólnym pogawędkom podczas spaceru z EduAnimalisową społecznością, udało mi się odpuścić i trochę zdystansować się do porannej sytuacji. Fajnie mieć taką "grupę wsparcia" w najcięższych chwilach życia z psem.

Poza tym, co najlepiej działa na kiepski humor? No oczywiście jedzenie. I to najlepiej takie, które na co dzień sobie odmawiamy. W ten sposób do piekarnika wskoczyła pizza na bezglutenowym spodzie z pudełka (kartonik od razu wyrzuciłam, by przypadkiem nie spojrzeć na fatalny skład :P ). Miałam zjeść pół, ale oczywiście opędzlowałam całą tak na raz. Smaczna zbyt nie była, ale kiedy brzuszek pełny to i gęba się cieszyć zaczyna.

Kiedy po jedzeniu siły się zregenerują, dobrze jest się porządnie zmęczyć. O to zadbało dziś dwóch młodych kawalerów, wyciągając Rudą ciotkę, wraz z matką do parku trampolin. Po atrakcjach jakie nam zafundowali, wróżę im przyszłość w roli najlepszych trenerów personalnych w połączeniu z kamerzystami i fotografami
w jednym.
Po zmęczeniu warto znów pamiętać o brzuszku (w zasadzie o nim to nigdy nie wolno zapominać 😊 ).
Polecam relaks przy pysznej kawie w towarzystwie jeszcze pyszniejszych lodów.
Mała czarna w towarzystwie vege lodów ananasowych na mleku kokosowym ❤ 
Tyle wystarczyło, by wrócić do domu z baterią naładowaną na tyle pozytywnie, by zmienić zdanie i jednak zabrać całe niesforne stado na nasz ulubiony psi wybieg. Portfel tez się znalazł w całości, po kilku dniach nieobecności.

Dobrze robi (przynajmniej w moim przypadku) jazda samochodem w towarzystwie dobrej muzyki i pięknych widoków.
Co jeszcze działa by nie zwariować? Rytuały. Takie jak poranna kawa, czy dzbanek herbaty na wieczór (oczywiście nie zapominając o pysznej kolacji). Takie krótkie miłe chwile, kiedy siada się na zadzie i nie robi się nic, tylko delektuje gorącym napojem w otoczeniu drobiazgów wywołujących pozytywny nastrój. Wystarczy ulubiony kubek, czy kawałek samodzielnie zakupionej wiosny w KOTOodpornym wazonie. Niby nic, a bardzo pomaga w zachowaniu równowagi.

A Wy jak sobie radzicie w słabszych chwilach? Zdarzają Wam się takie kryzysowe dni?

You Might Also Like

1 comments

  1. Jedzenie, kawa, ludzie i ruch zawsze poprawiają humor :D Kryzysy niestety zdarzają się często, dobrze że mam z kim je zwalczać :D :*

    OdpowiedzUsuń

Facebook

Napisz

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *